The White Queen | 2013

Wojna Dwóch Róż.


1464 rok, Anglia.
Wojna między rodem Lancasterów a Yorków zostaje rozstrzygnięta, a na tronie zasiada Edward IV. Młody król wkrótce zakochuje się w plebejce i wdowie, Elizabeth Woodville, z którą potajemnie bierze ślub. Na dworze rozpoczyna się niebezpieczna gra intryg, które z czasem przekształcają się w potajemne wojny między członkami rodziny i arystokratami. Kto zwycięży dla siebie władzę i tron potężnego królestwa?

Uwielbiam produkcje historyczne - mogłabym bez końca rozkoszować się serialami oferującymi nowe spojrzenie na znane dzieje różnorodnych osobistości i królestw. The White Queen opowiada o niezwykle zawiłym okresie w historii Anglii, który dotyczy Wojny Dwóch Róż. Czy serial wzorowany na powieściach Philippy Gregory zdołał mnie zachwycić?


Produkcja liczy sobie dziesięć przepełnionych akcją i emocjami odcinków. W ciągu dziesięciu godzin pokazane są lata od początku znajomości Elizabeth z Edwardem IV aż do objęcia korony przez Henryka VII Tudora. Nie spodziewajcie się powolnego analizowania rozgrywających się na ekranie sytuacji, a szybko pędzącej akcji. Twórcy skupiali się w dużej mierze na kluczowych wydarzeniach lub ważnych decyzjach, które zaważyły na losie niektórych postaci.

Produkcja zaskakuje pozytywnie dbałością o szczegóły i tło historyczne. Nie wszystko opiera się na faktach i momentami można wyraźnie ujrzeć wykorzystanie fikcji do podkoloryzowania historii. Nie można jednak powiedzieć złego słowa na oprawę muzyczną czy scenografię - komnaty zamkowe oraz rozległe wzgórza są miłym widokiem dla oka!


Historia walki o tron Anglii jest niezwykle zawiła i momentami będzie ciężko rozeznać się w sytuacji. Potrzeba kilku odcinków, aby zaznajomić się z wieloma twarzami i poznać zamiary bohaterów względem przeciwników. Spiski tworzone były nie tylko poza więzami krwi, co udowadniają konflikty w rodzie Yorków. Twórcy przedstawiają bez ogródek siłę manipulacji, ale także podkreślają liczbę zawieranych paktów. Do osiągnięcia wyznaczonego celu trzeba niekiedy iść po trupach, a bohaterowie tej opowieści są tego najlepszych przykładem.

Aranżowane małżeństwa czy chwilowe miłostki są jedynie tłem dla rozgrywających się na ekranie intryg. Wystarczy iskra niepokoju czy wątpliwości, aby powstał nowy konflikt, a konsekwencje podjętych decyzji mogą być dla wielu wysoko postawionych osób tragiczne. Kamery są zwrócone na kobiety przesuwające się niczym zjawy za władającymi królestwem mężczyznami - czy jednak to oni tak naprawdę rządzą wszystkim? Produkcja daje im głos i udowadnia, iż miały większy wpływ na rozgrywające się wydarzenia niż się wydawało.


Umiejętność władania magią to wątek, który z czasem stał się irytująco powtarzalny i nużący. Elizabeth oskarżana o praktykowanie czarów rzucała klątwy na swoich wrogów, co dopasowano w odpowiedni sposób do rozgrywających się wydarzeń. Szkoda, że twórcy nie poświęcili w zamian więcej czasu obrazowi Anglii w tamtych czasach - widzowie otrzymują jedynie krótkie informacje na temat sytuacji panującej wśród mieszkańców miast.

Gra aktorska była naprawdę różnorodna. Na uwagę zasługuje Aneurin Barnard, który we wspaniały sposób oddał postać Richarda III. Świetnie spisała się również Amanda Hale wcielająca się w rolę pobożnej Margaret Beaufort. Nie byłam zachwycona postacią Elizabeth Woodville, którą przedstawiała Rebecca Ferguson - zabrakło mi emocji i uczuć w jej grze. Podobnie było z Maxem Ironsem, który na ekranie pojawiał się sporadycznie.


Seans The White Queen jest idealnym pomysłem na spędzenie deszczowego weekendu w domu. W trakcie przyglądania się krwawej i brutalnej wojnie między potężnymi rodami Anglii pojawia się pewna satysfakcja, ale również refleksja. Do czego mogli posunąć się ludzie, aby uzyskać władzę? Ile poświęcili w drodze na tron? Historia przeplata się z fikcją, lecz jest to opowieść o Wojnie Dwóch Róż w najlepszym możliwym wydaniu.

Ocena: 8/10

Prześlij komentarz

0 Komentarze